poniedziałek, 11 lipca 2011

Amsterdam, Holandia

Zakochaliśmy się w Amsterdamie. Będąc jeszcze w Berlinie zastanawialiśmy się, czy opłaca nam się zahaczać o Holandię, czy powinniśmy jechać od razu do Belgii, ale Adam naoglądał się zdjęć krzywych kamienic i bardzo nas przekonywał. Teraz z kolei rozważamy, czy nie zostać dzień dłużej…

Ale od początku. Jak już pisaliśmy, najpierw pojechaliśmy nad morze, do miejscowości, którą znaleźliśmy na mapie - Zandvoort.  A wspomnieć musimy o niej, ponieważ urzekła nas niesamowicie domkami, które wyglądały jak z bajki i miały swoje nazwy. 

Plan na spędzenie dnia w Amsterdamie był taki, aby najpierw pozwiedzać, poszukać najlepszego miejsca do ustawienia się z gitarą, a dopiero później wrócić po nią do samochodu i zarabiać. Okazało się, że jest tyle ciekawych miejsc do zobaczenia, że zwiedzanie skończyliśmy dopiero o 16:00.








W samym centrum roiło się od bardzo kolorowych sklepów i Coffee Shopów, w których zaopatrywali się głównie spragnieni wrażeń turyści, a wszędzie czuć było zapach marihuany ;).


Nie mogliśmy nie przespacerować się słynną dzielnicą czerwonych latarni. Nie spodziewaliśmy się chyba jednak aż takiej liczby czerwonych ulic i bezpośredniości - panie w skąpej bieliźnie wychodziły ze swoich pokoików na ulice i szukały klientów. 


Ilość rowerów, które znajdowały się dosłownie wszędzie była niewyobrażalna. Na ulicach panowała zasada, że rowerzysta ma zawsze pierwszeństwo, wielu mieszkańców Amsterdamu miało rowery przystosowane do wożenia dzieci (coś jak połączenie roweru i taczki, w której mogła zmieścić się nawet dwójka maluchów).





Żeby zarobić, Adam i Bartek najpierw ustawili się na jednej z głównych ulic prowadzących do dworca, ale szybko okazało się, że to za trudne zadanie - szły tamtędy takie tłumy ludzi, że było za głośno. Dlatego też przenieśli się na jeden z mostów. W ciągu niecałych trzech godzin udało im się zarobić 55 euro. Wystarczyło nam to na obiad (20 euro) i nocleg (łącznie 36 euro za 4 osoby). 


 Noc postanowiliśmy spędzić na campingu "15 minut od centrum" (rowerem rzecz jasna). Camping Zeeberg okazał się niedrogi (chociaż trzeba było zapłacić dodatkowo za prysznic) i rzeczywiście był  bardzo blisko miasta. Jeśli kiedyś szukalibyście noclegu w Amsterdamie, to śmiało polecamy.

Nie zdążyliśmy wyjechać z campingu, kiedy okazało się, że nasze jedyne źródło prądu - gniazdo zapalniczki - zepsuło się. Zostaliśmy tym samym pozbawieni możliwości podłączenia GPS (na szczęście mieliśmy mapy) i ładowania telefonów. Dlatego postanowiliśmy nie wracać już do centrum Amsterdamu, tylko wyruszyć w trasę do Belgii, szukając po drodze stacji benzynowej lub jakiegoś serwisu, który nam pomoże. 

Teraz jesteśmy w Belgii, w Antwerpii. W czasie, kiedy to pisałam, Bartek znalazł w internecie informacje, jak naprawić zapalniczkę i udało się. Mamy prąd :) Zamierzamy teraz zrobić drobne zakupy, zwiedzić centrum Antwerpii, może pograć i jeszcze dzisiaj jedziemy do Brukseli. 

Agata każe napisać, że tęsknimy. Tęsknimy :)

3 komentarze:

  1. Ale Wam zazdroszczę :-)
    tarko

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochani, Gratulujemy pomysłu podróży wakacyjnej i tej kroniki podróży. Życzymy Wam wszelkiej pomyślności potrzebnej w drodze, a zwłaszcza chojnych słuchaczy/ofiarodawców. W Belgii plecamy zwiedzenie Brugii.
    Serdeczne uściski,
    Dziadkowie Tarkowscy

    OdpowiedzUsuń
  3. Ej aL, pisałaś gdzieś, że Ty z Agatą też macie jakieś pomysły na zarabianie, co z nimi? :>

    OdpowiedzUsuń