środa, 20 lipca 2011

Cannes - Nicea, Francja - Monaco, Monte Carlo, Monako

Wsiadając do samochodu po postoju w Cannes mieliśmy niewesołe miny. Lało okropnie, a my mieliśmy dopiero rozpocząć zwiedzanie Lazurowego Wybrzeża. Baliśmy się wystawić nosy z auta, więc przez słynną ulicę festiwalową w Cannes jedynie przejechaliśmy. Nie zrobiła na nas zbyt wielkiego wrażenia, może po prostu brakowało rozwiniętych przed nami czerwonych dywanów. Zmyliśmy się, w pełnym tego słowa znaczeniu, do Nicei. Jakoś w połowie drogi zaczęło się wypogadzać, co pozwoliło nam na kąpiel morską (ku przeogromnemu zdziwieniu ratowników wodnych - uznali nas chyba za morsów) oraz umycie się pod prysznicem, na które szczególnie liczyliśmy. 



Po wyjeździe z Nicei okazało się, że Bartek musi jechać bardzo, bardzo powoli i często się zatrzymywać. O dziwo powodem nie były korki, przez które już nam się zdarzało we Francji przebijać, ale coś zupełnie innego... Nie mogliśmy się powstrzymać od podziwiania pięknych widoków i uwieczniania ich na zdjęciach.




Po chwili jednak w podziwianiu górsko - morskiego krajobrazu przeszkodziła nam mgła, a może chmury. Zaraz za mgłą GPS głosem Krzysztofa Hołowczyca poinformował nas o przekroczeniu granicy, wjechaliśmy do Monako. Niespodziewanie szybko i łatwo udało nam się zaparkować i odnaleźć drogę do centrum. Po przejściu kilkunastu metrów byliśmy już w Monte Carlo. Mijały nas coraz droższe samochody, którym Bartek z namiętnością robił zdjęcia, kiedy naszym oczom ukazał się jakiś pałac. Pomyśleliśmy, że jest to pewnie pałac książęcy (księcia widzieliśmy na zdjęciach w witrynach prawie wszystkich sklepów i hoteli). Po przejściu przez prowadzące do niego ogrody zorientowaliśmy się, że stoimy przed najsłynniejszym w Europie kasynem. 




Do wspomnianego wcześniej kasyna nie mogliśmy wejść (my nie miałyśmy torebek Louis Vuitton, a chłopaki nie podjechali pod nie najnowszym Porsche), ale przecież nie mogliśmy nie zagrać! Na szczęście w całym mini-państwie porozwieszane są drogowskazy do kasyn - w dosłownie w każdym kierunku. Weszliśmy do jednego z nich i z radością przegraliśmy 5 euro. 








Po przemaszerowaniu wzdłuż portu i obejściu już prawie całego państwa ( na terenie którego wszędzie było darmowe wi-fi), wstąpiliśmy do lodziarni, w której zjedliśmy najlepsze w życiu lody. Zaczynało się robić późno, postanowiliśmy więc wrócić do samochodu. W tym celu wsiedliśmy do windy, która zawiozła nas kilkadziesiąt metrów wyżej (tak, winda z ulicy na ulicę wyżej). Przeszliśmy kawałek drogi, kiedy postanowiliśmy dla pewności zapytać o drogę przechodzącą panią. Kiedy podaliśmy jej cel, do którego chcieliśmy dotrzeć, zrobiła zdziwioną minę i powiedziała: "Oj... najpierw, to musicie wrócić do Monako!". Niesamowicie nas to rozbawiło, powrót do auta zajął nam jakieś 3 minuty.


Następnie podjechaliśmy do podnóża góry, na której znajdował się zamek książęcy i całe stare miasto, niestety już zupełnie puste. Po krótkim spacerze wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w dalszą drogę. Kierunek - Mediolan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz