Do Wenecji dojechaliśmy szybko i bezproblemowo, o dziwo tak samo łatwo przyszło nam znalezienie miejsca na parkingu. Obawialiśmy się, że możemy przez to zbankrutować (18 euro za 6 godzin), ale ostatecznie miało nas to zmotywować do pracy. Dlatego też szybko się rozdzieliliśmy, po kilku godzinach mieliśmy się spotkać na placu Świętego Marka. Bańki wychodziły genialne - na placu otoczonym kanałami panowała idealna wilgotność powietrza i choć nie przechodziło obok nas dużo dzieci, udało się zebrać 15 euro w około godzinę. Mogłybyśmy bańkować dłużej, gdyby nie to, że skończył nam się płyn, a ten kupiony w pobliskim markecie w ogóle się nie nadawał. Z tego powodu ruszyłyśmy na poszukiwania chłopaków, którzy grali gdzieś w wąziutkich uliczkach Wenecji. Nasza kobieca intuicja nas nie zawiodła i szybko udało nam się ich znaleźć. W futerale gitary mieli już około 40 euro. Już razem, zbliżając się do głównej atrakcji turystycznej - San Marco, przenieśliśmy się na kolejny mały placyk. Po wykonaniu pierwszej piosenki do chłopaków podeszło dwóch policjantów i w bardzo sympatyczny sposób poinformowali, że aby grać w Wenecji, należy uzyskać odpowiednie pozwolenie. Napisali nawet adres urzędu, w którym takowe wydają. Tym sposobem, szybciej niż planowaliśmy, zakończyliśmy zarabianie. Bilans był w miarę zadowalający (ach, gdyby nie ten parking...), więc rozpoczęliśmy zwiedzanie, a raczej przemiły spacer weneckimi uliczkami.
Koło 18:00 ( jak już Adam i Agata wykupili połowę zapasów produktów ze szkła murano na wszystkich stoiskach) wyruszyliśmy w drogę do Bibione, miejscowości, w której piętnaście lat temu siedmioletni Adaś zbierał ogromne szyszki. Po pierwsze chcieliśmy tam trochę pozarabiać (głównie robiąc bańki i sprzedając balony, licząc na masę dzieci na wakacjach), a po drugie po kilku nocach w samochodzie, chcieliśmy spędzić noc na campingu nad ciepłym morzem. Campingi okazały się dużo droższe niż w Barcelonie, dlatego noc postanowiliśmy spędzić na plaży. Dzięki temu mogliśmy sobie pozwolić na pyszną kolację we włoskiej restauracji. Bartek dostał bardzo efektowną pizzę z owocami morza - bardzo żałujemy, że nie zrobiliśmy zdjęcia. Jeśli chodzi o spanie - początkowo trochę się obawialiśmy, ponieważ rozłożyliśmy się dość blisko hotelu i restauracji, niedaleko brzegu. Po niecałej godzinie podjechał do nas na quadzie pan patrolujący plażę i kazał nam rozłożyć się trochę dalej, za leżakami, co sprawiło, że byliśmy dużo spokojniejsi i wiedzieliśmy, że na pewno możemy w ten sposób spędzić noc. Rozbudzeni zauważyliśmy, że gdzieś w oddali rozjaśnia się niebo, nie było jednak słychać grzmotów. Z nadzieją, że burza jest bardzo daleko i na pewno przejdzie bokiem, zasnęliśmy. W środku nocy obudziła nas delikatna mżawka i zbliżające się odgłosy burzy - tym razem szybko zebraliśmy rzeczy i przenieśliśmy się do samochodu. Dobrze zrobiliśmy, bo lało do samego rana. Następny dzień był pochmurny, momentami padało. Nie było sensu zostawać w Bibione dłużej, więc udaliśmy się w dalszą drogę - do pierwszego państwa, które było dla nas wielką zagadką - Słowenii.
No to wyglada na to, ze jestescie juz w koncowce trasy po Wloszech. Nie wiemy co was ciagnie do Bibione, ale moze w nastepnych zdjeciach i komentarzu nam wytlumaczycie. Pozdrowienia jeszcze raz i spokojnej drogi. Chyba jednak czas abyscie sie przespali przynajmniej w namiocie i na materacach, bo 3 noce z rzedu w samochodzie to chyba troche za duzo. A propos, czy wy mozecie zlozyc kompletnie siedzenia w samochodzie??
OdpowiedzUsuńmamy pytanie do was, przepis na plyn do robienia baniek!! Czy same robilyscie? Szkoda, ze w bibio wam sie nie udalo, ale teraz rozumiemy powod waszej tam wizyty.
OdpowiedzUsuńPłyn robiłyśmy same, najczęściej na oko - 1/3 płynu do mycia naczyń, 2/3 wody, kilka kropel gliceryny. Niestety jest tak, że nie każdy płyn do mycia naczyń jest dobry (my kupiłyśmy najtańszy cytrynowy i był ok), dużo też zależy od pogody. Bardzo dużo informacji o takim płynie można znaleźć w internecie. Może więcej napisze później Agata, bo to ona jest specjalistką ;)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia z Łodzi!